Strażnik życia
Pola ogarnął spojrzeniem
Krzyż uczynił
Grzechy darował stworzeniu
Kwiaty zamknął
Dłonią pogładził zwilżoną
Sad brzemienny
Objął czułością wieczorną
Wodę uśpił
Falą ostatnią sitowia
Dniem zmęczony
W cieniu buczyny się schował
Poduszkę z igliwia poprawił
Porzucił trwałości pozory
Dywanom z listowia utkanym
Powierzył modlitwy wieczorne
Wspomnienia słabości chwilowych
Ukrywał wstydliwie w posłaniu
Obmyślał sposoby budzenia
Drzemiących w popiele płomieni
Koszmarem bezwietrza zbudzony
Przyzywał błyskawic przekleństwa
Połamał reguły odwieczne
Rozsadził porywem ogniska
– To deszcz tylko zbudził mnie nocą
To sen mój – powtórzył – i zasnął
Omszone konary przytulił
W deszczowych krainach odpoczął
Sen się kończy
Buki opuścić już pora
W kroku chwiejnym
Oczy listowiem przeciera
Ciemność marszczy
Falą na wodzie przymgloną
Dzień wybudza
Biorąc nadzieję w ramiona