Żałoba po statkach zatopionych spojrzeń
Czerni się w mroku ciemniejszym niż mijanie
Otwiera butelki z wołaniem o pomoc
Odrywa litery wróżące rozstanie
Zapomniane latawce złożonych obietnic
Ulatują w przestworza przyciągane nocą
Kamienie niepamięci rzucane za siebie
Zmieniają się w piasek w opuszczonym wzroku
Zaklejone koperty wypuszczane przez okno
Spadają na głowy przypadkowych przechodniów
Spijane nocami litry zapomnienia
Szukają w zeszycie zapomnianych rozmów
A księżyc z zimna pomarszczony cały
Kuli się nowiem przed krzykiem rozpaczy
Przypływem zniszczenia przerażone brzegi
Napinają mięśnie – bo nic już nie znaczy
Ręka podniesiona w geście pozdrowienia
Siła zadziwienia przekreślona słowem
Ofiara z nocy wyrwanej zmęczeniu
Próżno oczekuje że – czekam – ktoś powie
Opuszczone domy straszą kominami –
Martwymi – bez dymu palącej się wiary,
Że wrócisz i powiesz gdzie wykopać studnię
Nowy dom postawić i róże zasadzić