pod ciężarem wyrzutów stuokich ścian
wczorajszy dzień chciałby wrócić z pustymi rękami
ale śpiewem wyższym o dużą tercję
nic z tego
mury słabe choć wrastające w skałę
pamiętają pożar sprzed
wieków dni
gdy zamyślony
z garbem
niski
zależnie od perspektywy
przegląda się w dziurawej granicy między
wtedy a legendą
― ― ―
gofry i deszcz jak zwykle plamą na koszuli
nieskażoną pragnieniem niebytu bo
wczoraj nie chce odejść zawiedzione
i zaraża dziś