tak się zaczyna bajka o legendzie
w dymie z popiołki ledwo co zipiącym
o diabłach smętnych rozwieszonych wszędzie
bo je ― gdzieś wczoraj ― dopadł kaszel ostry
było tak pięknie ― słowa o jesieni
siedząc przy barze zrywałem z łańcuchów
drżąc się suszyły ― rym się czasem mienił ―
do wiadomego piłem piwo skutku
coś się skończyło kiedy jakiś truteń
stwierdził że trzeba czyścić z mgły Siekierkę
rzekł do barmana ― bicz na krnąbrnych ukręć
on wcale nie chciał ― myślał jaki przekręt
zrobić by duchy ze stołków nie wstały
i w dal nie poszły śmiejąc się pod nosem
by wierszokleta do piosenek zaczyn
mógł z dymu czerpać ― wcale to nieproste
soczki w ordynku stoją na półeczce
fajki nie wolno ― jutro pewnie piwa
czego do diabła nie będę mógł jeszcze
ręka w połowie zaczyna się zginać
spieniony kufel ochrzczę zaraz wodą
pijcie do bólu aż wam w gardłach stanie
jeśli przez chwilę zakurzyć nie wolno
z głową na stole za Bieszczadów pamięć