kiedy płomienie lecą z drzew
chwaląc się barwą przed świetlnym sędzią
czasem dłoń kładą na leśny krzew
aby go ogrzać zanim zbledną
w płaszczu schowany smuci się
bo ich przytulić nie umiał nigdy
choć rok kolejny toczy dnie
i tuman mgły już idzie siwy
chciałby zaczepnie trącać je
by wciąż tańczyły a powietrze
płonęło pieszcząc kory drzew
trwać w zachwyceniu aż oślepnie
jak choćby musnąć przecież wiatr
zaraz je porwie z rąk jesieni
zapalą świeczki smutne tak
bo listopada brzmią już pieśni
ostatnie liście strącił wiatr
barwy już zgniły w deszczu strugach
a ja wciąż czekam jak ten krzak
czy dotknąć cię kiedyś się uda