świt budzi potok rozkuty marcowym zadziwieniem ―
iskrzy się zachłystuje pewnością
że już nigdy nigdy nie będzie snu
wiara
spada kaskadami na omszałe kamienie
kilka przekleństw ― już niepotrzebna
przegląda się w kawałkach lodu
szukając odbicia ― choćby krzywego
pierwsze muchy szukają ran
zawiedzione błądzą wpadają w pajęczyny
które rozwiesiłaś wczoraj wieczorem
śmiejąc się do zachodzącego słońca
― ― ―
powiedz
przysiądziemy na ławce przed domem ot tak
zamyśleni o niczym
z laskami w dłoniach
albo nigdy nie będzie świtu