czas żałoby

krwawa ofiara z liści nie pomogła
zastygły ukorzone w goryczy zapomnienia
litościwy śnieg okrył nagość pomarszczonych złudzeń
w szkieletach drzew modlitwy
jęczą zawodzącym wiatrem

uśmiech stracha na krawędzi ―
wróble znów nie dostrzegły dziurawego kapelusza ―
wygrał ― małe ale zawsze
załamuje ręce kiedy wiatr na cztery strony zaspany siew
budzi się ― już czas?
― zieloność teraz nie w modzie

znudzony mróz strzela palcami w gałęziach
pewnie na rozgrzewkę
położył kożuch na wygłodzonych potokach ―
sztywny gdzieniegdzie dziurawy
― śnijcie o pierwszym śmiechu przebiśniegów
niezdecydowany wiatr przesypuje puch
trochę z nudów
tobie mniej ― nie ― tam bardziej układnie
gust najważniejszy

ogień kurczy się lękliwie
zapomnieli ― co prawda na chwilę
żar słaby
płacze ― może zdąży i nie braknie łez
nim czerń

― ― ―

mówcie co chcecie ― biel kolorem żałoby
słońce umiera długo

jak znicz