cymbał

gdy mówi ― żaden dobry bez kary
głowę chowa w poduszkę ―
wczoraj nie brzęczała dłoń

jego drwiny zasypuje wiatr
włócząc wcześniej przez kaktusy
śmiech ― kawałki podartych złudzeń
od ściany do ściany
przez opustoszałą ulicę

kiedyś szeroko otwarte oczy
poranna kawa do łóżka
i pa ― muszę do pracy
smak dotyk i reszta
co dzień będzie łatwiej

do lustra ― żaden dobry bez kary
i zostanie dalej

brzęcząc