Bartkowi
dzień pierwszy
mierzący sen
ilością demonów na centymetr kwadratowy
pamiętnika pod poduszką
szukają znajomej twarzy
wśród prowadzonych na rzeź
wczoraj i dziś
niestworzeni do błagań przed bramą
rezerwatu dobrych wieści
na kolanach
wyrok za dwa tygodnie
dzień drugi
miało być przeziębienie
tydzień i po krzyku
przynieś pudełko
ależ byłaś piękna
no ― jesteś nie podpuszczaj mnie
magiczne słowa szamana
na fotografiach sepia
wyostrza wspomnienia
wyrok za dwa tygodnie
dni po koniec
policzy kroplówka
albo Bóg
przedrze na pół
dzień trzeci
był sobie król Maciuś
jeszcze nie rozumiesz a szukasz
niebieskich strzępków pośród mgły
przecież wszystkie tak się kończą
trzeci schodek
na ścianie poręcz
by na końcu spojrzeć z góry
i głośno
spójrz
wiosna przekrzykuje ptaki
po co liczyć dni
dzień czwarty
precz
wybacz
to przez niedopity wieczór
i śnieg
strach przymarzł do oczu
uszy nie słyszały ciepła
butelka wraz ze mną
do dna
miało być na zapomnienie
a tu więcej
wybacz
kupiłam ci nową poduszkę
dzień piąty
pojedźmy na zielonym koniu
gdzie anioły błądzą po lesie
zaorana pamięć i ból
nie ma wróżb z kropel deszczu
kamieni w potoku
igieł
w buczynie
bym zdążył powiedzieć
jeszcze raz
i raz
jak bardzo
dzień szósty
jeszcze dziś
uciekniemy z odczarowanego
w bajki legendy historie
obojętne
zagłuszasz ochrypnięte Kasandry
gryzące porysowaną płytę
między trwaniem a zachodem
zawsze umiałaś
rozśmieszyć noc
dzień siódmy
jutro i pojutrze zebrałem w dziś
pełnia zamknęła szczeliny świadomości
by zdążyć
na wszelki wypadek
podciąłem sumienie
zbędny organ na tę chwilę
wiem wróci
bez znieczulenia
dzień ósmy
pisać śpiewać tańczyć
nie umiem
drzewa nie zasadziłem
dom jest
bez huśtawki w ogrodzie
z byle jakim kominkiem
trzydzieści stopni tej zimy
siedem dni
dzień dziewiąty
wypijam dekorację by ciszej
zabrzmiał trzeci dzwonek teraz
przełamanego na dwie epoki
nawet jeśli
w normie
koślawym pismem
polubiłem noc
dla wprawy
za drzwiami dzień
przebukuj bilety
dzień dziesiąty
tępym bólem wydłubuję
nadzieję
ze szczelin między deskami
tkwi głęboko
pomieszana z pyłem wiary
nic kochanie
śpij
na podłodze jest mi wygodniej
dzień jedenasty
zakładam wełniane skarpety
przed zimnym tak
po przemądrzałym wstępie
napisanym między rozlaną kawą
a następnym przypadkiem
dochodzą słuchy że
dobrze
nie lubię telefonów
wolę koperty
choć wyroku nie można przekupić
kocham śnieg
wyjątkowo w tym roku
dobrze byłoby policzyć płatki
potem deszcz
liście zawsze witałem pełnią
zdążę
dusi się w zaciśniętym gardle
dzień dwunasty
buduję prywatną Babel
by gdy padnie wyrok
klęczeć wszystkimi
o wolno przesypujący się piasek
poddam się karze
niech tylko wyfruną
dzień trzynasty
rok temu zbierałem szczątki
rozbitego lustra na pogrzebie babci
komicznie w nich wyglądałem
naprawdę
ty też się śmiałaś
aż kot zgorszony mrużył oczy
jutro sobota
listonosze chodzą uśmiechnięci
dzień czternasty
litania skazanego bieszczadnika
od znachorów bez wiary
zaćpanych opium doradców
nagle zabieganych przyjaciół
chryzantem na wszelki wypadek
pokusy zamykania pamiętnika
amputowania nadziei
stania się dopływem
ciszy nocnej
pustej szklanki na zdrowie
zapomnienia pierdolę
zachowaj