dziecko nieznanego czasu
trąca grzechotką klepsydrę
pogania piasek by na kopcu
wywróżył się w kolejny ślad
albo noc wśród ślepych okien o lasce
trochę pomachać ― a kysz cienie bo
stopień o krok do
no właśnie
wyższego stopnia wtajemniczenia?
białych rękawiczek i
orderu w postaci maski autorytetu?
(śmiech bezdomnego)
czegóż mi trzeba
― niech będzie ― ukłonię się
rączka z tyłu
― ― ―
szukałem cię z jemiołą w dłoni
wiem ― za dużo czasem mówię
trudno wtedy usłyszeć barwę kojącego altu
przeminiemy ― cóż z tego
razem
na wiatr się położymy
gościnny ― połonina zaprasza
silniejszy dziś trochę
za to widać podrapany horyzont
― ― ―
mgła wydłubana ze zmurszałych pni
skrapla się na policzkach jutrem
czas na ostatni spacer
skrzypienie odwracających się twarzy
usychająca jemioła w dłoni
wykłute oczy w dal ku niepraktycznej bieli śniegu
oto człowiek