wyrwany z łańcucha cieni kim
słonecznikiem
alfą
snem
― ― ―
chodźmy na dzikie jabłka
Łopienka ― trzeci wypał już blisko
niedźwiedzie gotują strawę
snuje się smugami ― chowasz się
i tak cię widzę ― tylko nie odchodź zbyt daleko
pierwszy raz tu jesteśmy
trochę chłodno i wilgotno dziś ale
sprawdźmy czy płatki słonecznika
przesłonią w południe kawałek słońca ― na chwilę
i pewnie uwierzę że może się wydarzyć
― ― ―
w lustrze czerwony grzebień ― pewnie pomalowałaś mi włosy
kołdra stygnie śniadanie na stole ― dziś jajecznica na
razem i świeżym szczypiorku ― tak po znajomości
płot nastroszony ― więcej nas i dobrze
wreszcie czuję że żyję i nie liczę sił gdy ty obok
a może inaczej
jeszcze raz zaczniemy od dotyku
to niby moja rola ― choć w tych czasach różnie bywa
drobi śnieg ― pewnie ostatni
chwytajmy płatki niech się topią
na zadziwionych dotykiem palcach
by uwierzyć że rumianek zakwitnie
― ― ―
snuję się bezdomny w dziurawych butach
kamienie grzechoczą pod stopami ― znowu dzieckiem?
gaworzę dziękuję nieudolnie
kapelusz w popiele
dużo wrzucili ― chyba ― nie pamiętam
czas na papierosa bez powrotu
chichoczą ja też lecz ―
na nutach trawa nie rośnie
pewnie śnię
w rytm zapomnianej piosenki
― ― ―
niby rozumiałem
jedna po drugiej
płonące szklanki by jeszcze
i do rana zagryzały ból samotności
a tak mało było trzeba ― nawet nocą
nieszczelne drzwi lub chociaż okno ―
niech przeciśnie się śnieg
zakwitnie na rękach byś jeszcze raz poczuć
żyję